piątek, 2 kwietnia 2010

Jak ja odczuwam szczęście?

Tu, w Bukareszcie, kiedy są nasze polskie święta nie czuje się tego specyficznego nastroju.
Ani łopoczących biało czerwonych flag, ani spokoju, który może towarzyszyć kiedy mamy wolne.
Wszyscy wstają odrobinę później. Jest wspólne śniadanie, jakaś kawa, może ciasto. Wspólne wyjście dokądś.
Byłam u przyjaciółki, kiedy już wszyscy wyszli, a ja jeszcze zostałam, zszedł do salonu jej mąż dzieckiem na rękach.
I tu mnie uderzyło, nie chciałam patrzeć, na siebie. Skuloną. Nie chciałam im
kraść tej chwili, nastroju, nie chciałam żywić się atmosferą normalnego
domu, rodziny.
Kiedyś często czułam się okradana przez innych właśnie z klimatu normalności.
Ale miałam tego tak wiele, mogłam obdzielić cały świat i ciągle dla mojej rodziny zostawało wystarczająco dużo.
Wczoraj jak żebraczka podglądałam normalność..
Kilka dni temu miałam sen. On był bardzo smutny, pogodzony z
sytuacją. Siedział jakby bokiem. Może był to wózek inwalidzki?
Rozmawialiśmy, tak tylko we dwoje, o niczym szczególnym. Najważniejsza
była ta bliskość we dwoje. Głaskałam Go po dłoni, ramionach, po głowie.
Tak mocno byłam jednym razem z Nim. Nie chciał mnie zatrzymywać, ale
chłonął każdy mój gest, niewielką codzienną pieszczotę, jakby na zapas,
jakby na całą wieczność. Mnie dokądś bardzo się spieszyło, byłam
umówiona z kimś ważnym i nie mogłam odejść. Nie chciałam nawet zaprzątać
sobie głowy, myśleniem o tym, że powinnam kogoś zawiadomić, gdzieś
zadzwonić, aby odwołać spotkanie.
Rozmowa z Nim, dotykanie w opiece Jego rąk i ta jedność duchowa, jedność
myśli były dla mnie zbyt cenne. Nie umiałam odłożyć tego na później,
wiedziałam, że znowu przyjdzie mi może długo czekać na takie chwile.
Może nawet nigdy więcej się to nie zdarzy.
To coś niepowtarzalne, tak piękne. Dotykam Jego skóry na karku, czuję
odrastające krótkie, zakręcające się włosy palcami moich rąk i nie mogę
się od tego oderwać, nie mogę nasycić się każdą chwilą, bardzo tego
chcę. Wiem, że to nie potrwa długo, nie mogę zmarnować ani odrobiny
czasu.
Jesteśmy w łazience, on siedzi w białej wannie w wodzie, ale nie jestem
pewna, czy ta woda jest ciepła, na pewno jest czysta, przezroczysta.
Znowu widzę Go bokiem. W zasadzie tylko głowę, którą do mnie odwraca
twarzą. Ma takie smutne oczy, takie pogodzone ze wszystkim. A jest tak
bardzo mój. Trzymam Go za rękę. Rozmawiamy. Nikt nam nie przeszkadza,
jesteśmy sami. Głaszczę Go. Tak bardzo jesteśmy sobie oddani, zrośnięci,
zlani w jedno, duchowo. Niemal nie wypowiadamy słów, słyszymy siebie,
rozumiemy, nie używamy mowy. Zlepieni w jedno, przekazujemy sobie myśli
jak obłoki. I tak dobrze nam jest. I tak mocno chcemy przeciągnąć tę
chwilę, która straciła poczucie czasu.
Wiemy jednak, że w każdym momencie możemy zniknąć dla siebie nawzajem,
stracić wszelką ze sobą łączność. Mamy świadomość, że nigdy może się to
nie powtórzyć.

To jest coś nadzwyczajnego.
Obudziłam się z tego snu, jakby jawy. Z zamkniętymi oczami pozwoliłam
sobie na to, aby ta chwila ciągle jeszcze trwała. Pozostałam w tym
niebycie długo. Byłam może i smutna, ale szczęśliwa tamtą chwilą.
Nie do końca umiem opowiedzieć jak piękne było to uczucie ze snu, ta
niebywała wyjątkowa więź.
Dotykałam Go, głaskałam. On przyjmował to fizycznie biernie, a uczucia
przepływały niewidoczne, skupiając szczęście.
Zastanawia mnie to, czy ja już na zawsze będę tak miała...


Ania

Ludzie oczekują ode mnie, abym zapomniała, może myślą, ze tak można...(?)

Brak komentarzy: